Kubińska Hola na ebike’u - czyli lek na jesień o rzut beretem stąd

 

Życie jest za krótkie, a potem na dwoje babka wróżyła, więc szkoda sobót i niedziel na leżenie pod kocem, zwłaszcza gdy za oknem pogoda drut, a mięśnie, kości i silniki w rowerach rwą się do roboty.

Postanowiliśmy otworzyć na naszym blogu kącik turystyczny, chociażby z tego powodu, żeby internet się nie marnował i żebyśmy też mogli pochwalić się, że bywamy w świecie.

Na pierwszy ogień idzie prawdziwa egzotyka - dzika, a jednak wciąż dziewicza Słowacja, i to tuż za naszą południową granicą, niecałą godzinę dojazdu samochodem z Rabki.

Za cel obraliśmy okolice Kubińskiej Holi, którą większość osób raczej kojarzy z funkcjonującym tu od kilku lat ośrodkiem narciarskim. Postanowiliśmy dać się porwać urokom Magury Orawskiej jeszcze zanim spadnie śnieg i zrobić to w wersji “lajt” czyli na rowerach elektrycznych.

Start wycieczki zaplanowaliśmy z przełęczy Prislop (Sedlo Prislop 809 m n.p.m)  

>> START i Parking  

Można tu bezpłatnie zaparkować samochód, a po wszystkim, w przydrożnym barze zjeść wykwintny gulasz z knedliczkami i uzupełnić elektrolity.  

Nasza trasa to właściwie dwie pętle, które swój początek i koniec mają na wspomnianym już parkingu.

Jest to więc dobra opcja dla początkujących riderów, którzy mają wątpliwość czy sprostają trzydziestu kilometrom pedałowania (już po pierwszych ośmiu można zrezygnować i iść na piwo), albo, jak w naszym przypadku – gdy jednym z uczestników jest Kolega z grypą i gorączką. Można wtedy przejechać próbną pętlę, która zweryfikuje, w którą stronę rozwinie się choroba i w razie czego ułatwić sobie logistykę - jeśli ewentualnie zemdleje to będzie bliżej, żeby zatargać go do samochodu, porzucić w busie i dalej ruszyć już bez zbędnego balastu.

Zaopatrzeni w krówki (takie do jedzenia), 2 litry wody, sprej na niedźwiedzie, 4 latarki i nadzieję, równo w południe wyruszyliśmy w naszą ekspedycję.

Z parkingu kierujemy się w lewo, tym samym wjeżdżając na przebiegający tędy czerwony szlak rowerowym (C045). Początkowo jedziemy asfaltem w dół (drogą 78 w kierunku miejscowości Hrustin), a po około 1.2 km skręcamy w prawo, na bitą, szeroką ścieżkę rowerową (biegnącą w kierunku miejscowości Lokca). Po przejechaniu nią ok 1.6 km (zaraz za Bucnikovym Potokiem) znów skręcamy w prawo i dalej już polną drogą zaczynamy dość łagodną wspinaczkę w kierunku szczytu o mało szczytnej nazwie - Polana.

Już sam dojazd tam zapiera dech w piersiach (nawet tym, którzy nie mają grypy). Jest pusto, cicho, a otaczające z każdej strony rozległe łąki sprawiają, że natura gładzi ci w głowie wszystkie nierówności.

Jednak najlepsze i tak czeka na końcu.

Stając na wspomnianej Polanie (866m) czujesz się jak Król Orawy, który mimo, że jest na wysokości 866m n.p.m. ma nieodparte wrażenie, że wyłaniający się z lewej strony Wielki Chocz i rozciągające się za nim pasma Wielkiej i Małej Fatry padają mu do stóp :)

Bez paliwa nie najeździsz

Z Polany skręcamy  w prawo na czerwony szlak pieszy i jadąc nim, po ok.1.5 km jesteśmy przy samochodzie.

Chory Kolega najwyraźniej doznał cudownego ozdrowienia, bo ani myśli odpuszczać w drugiej części. Wjeżdżamy, więc ponownie na trasę rowerową C054 tyle, że w przeciwnym kierunku (Kubińska Hola) i przez kolejne 11,5 km wspinamy się w stronę Kubińskiej Chaty. Trasa jest dobrze oznakowana i poza samym szlakiem wskazuje też dystans pozostały do schroniska.

Trasa C054 pod samą Kubińską Chatę prowadzi szutrowo-asfaltowym łagodnym podjazdem, można powiedzieć, że jest co najmniej luksusowo.

Docierając tam, można w pięknej scenerii zjeść i chwilę odpocząć, jednak warto wiedzieć, że jak masz jedynie 4 euro w bilonie to na piwko starczy, ale za całą resztę NIE zapłacisz Mastercard.

Respektują tylko prawdziwe pieniądze. 

W prawą stronę od schroniska odchodzą żółty i niebieski szlak, które po chwili podjazdu stromo uciekają w las.

Na szczęście pod górna stację wyciągu bez problemu docieramy szeroką, trawersującą stokówką. Widok z huśtawki na szczycie mocno relaksuje.

Widoki takie, że czujemy się jakbyśmy Boga za nogi złapali.

Ostatnia wspinaczka na dziś, to krótki podjazd na Mincol (1392 m n.p.m), najwyższy punkt na naszej trasie, z charakterystyczną wieżą przekaźnikową.

Stąd już tylko w dół – prawie 10 kilometrowy zjazd czerwonym szlakiem w stronę Prislop (1032m). To naturalny singletrack, początkowo wijący się w kosodrzewinie, a potem przechodzący w wąską, usianą żyłkami śliskich korzeni wąską ścieżkę. Bosko!

Fuel EXe bezspornie jest w swoim żywiole i skacze po korzonkach niczym wściekła kozica !

 

W 2/3 drogi na Prislop znów trafiamy na rozległe polany, na których jest tak cicho, że można usłyszeć jak błoto spływa po ramie, skapuje na tarcze hamulcowe i syczy podczas zasychania.  

Krótka przerwa na leżakowanie (tip -żeby nie dostać wilka, warto odizolować się od ziemi plecakiem pełnym kanapek z kiełbasą i kurtek)

 

Za polanami skręcamy z czerwonego szlaku w prawo, ponownie wjeżdżając na rowerową C045.

Robiąc zakłady kto dłużej wytrzyma nie dotykając klamek od hebli i testując jaki wpływ ma waga ridera na przyspieszenie, z euforią w oczach i błotem w zębach dojeżdżamy pod EskimooBusa :)  

 

Pobierz trasę >> Strava app

 
Previous
Previous

Slash 9.9 AXS - miłość od pierwszego jeżdżenia #bikereview

Next
Next

Czeskie harce - Eskimoo na Trutnov Trails relacja